Jest 8:32, jadę właśnie pociągiem na uczelnie. Nigdy nie pisałam notki w taki sposób, ale zaraz mnie coś strzeli i muszę sie tym podzielić.
No wiec. Wstałam o 7:20, budzik jak zawsze morderca, czasami jeszcze łudzę sie, ze to przez pomyłkę i zamiast 7 jest na przykład 4. Niestety, jeśli budzik sie myli to tylko na moja niekorzyść.
Ostatnio rano oszczędzam 15 minut bo zamiast normalnego śniadania wypijam specjalnego szejka który ma zastępować posiłek. Po 2 godzinach jestem głodna jakbym nie jadła przez 2 dni, ale co tam daję radę.
/
(Chciałam dokończyć notkę w pociagu, ale się nie udało więc niestety zrobię to teraz, moja frustracja pewnie będzie mniejsza bo dzień się skończył i jutro nie muszę wstawać wcześnie rano.)
Wiecie jak to jest kiedy cały dzień spędzacie poza domem? Od 8 do 20/21. Swój kosmetyczny arsenał spakowałam w fioletową kosmetyczkę, wrzuciłam do torby, no wiadomo, że wrzuciłam i ruszyłam w drogę.
No i jak już pisałam wcześniej jadę sobie pociagiem, wpadłam na genialny pomysł żeby pomalować usta szminką w kolorze nude, sięgam po kosmetyczkę i co? Nie ma jej. Jednak jej nie wrzuciłam chociaż pewna jestem do teraz, że wrzucałam, musiała wyjść czy coś, przecież wiadomo, że kosmetyczki sobie chodzą gdzie chcą.
Tak się cieszyłam, że do szkoły dotrę sporo przed czasem, kupię sobie Redbulla, posiedzę w spokoju, no radocha! Dojechałam do stacji docelowej, teraz tylko autobus, który jedzie 5 minut no przecież nie dłużej, ale iść nie będę, bo mam zapelenie tych ścięgień w stopach.. No i patrzcie, autobus stoi, jakby na mnie czekał, dobiegam, wsiadam i czekam aż ruszy... I czekam, i inni dobiegają, i wciąż czekam, i wszyscy mnie pchają bardziej i bardziej, jakaś murzynka opiera się o moją rekę, która usilnie trzyma się drążka, bo zaraz się wywrócę pod naciskiem tego tłumu. I wciąż czekam. I widzę jak ludzie biegną, a kierowca w najlepsze trzyma sobie drzwi otwarte i czeka i czeka, jakby mu płaciłi za każdego dodatkowego pasażera. I nagle, po 15 minutach ruszamy! Nareszcie... Tylko po to żeby za 3 minuty zatrzymać się na kolejnym przystanku. Wiecie, w londyńskich autobusach zawsze podobało mi się to, że jak są załadowane to kierowca nie otwiera drzwi i koniec, wypuszcza pasażerów i jedzie sobie dalej. Dzisiaj jednak kierowca zrobił mi niezłego psikusa i jednakże drzwi otworzył, tłum ruszył w zaparte, już w ogóle nie mam jak się ruszyć, brak mi oddechu, ktoś się wczoraj nie wykapał, a znowu druga osoba chyba się najadła cebuli z kukurydzą na śniadanie. Ale zacisnęłam zeby i mówię sobie, jeszcze chwila i już będę na powietrzu...
Nareszcie, dojechałam, w około 25 min. 5 minut przed wykładem. Ledwo co zdążyłam iść siku, ale przynajmniej poszłam, mogło być gorzej.
Wykład trwał od 9 do 11, wynudziłam się za wszystkie czasy, o 11 przyszedł mój chłopak, poszlimy na lunch do centrum handlowego, w międzyczasie kłócąć się o to kto ma lepszych przyjaciół, kto jest gorszym kłamcą oraz kto bardziej nie lubi świadkowych Jehowy. Zjedliśmy burito, moje całe się rozpadło po talerzu i ledwo je wyzbierałam, mój chłopak się obraził, że jem jak świnia więc się przesiadłam do innego stolika pełna gniewu, oczywiście za mną przylazł, rozlał colę po stole i żeby już więcej wstydu nie robić zabraliśmy swoje manatki w postaci torby z moimi ciuchami do pracy i jego płaszcza który wazy z 20kilogramów.
O 14 musiałąm być spowrotem więc wciąż zostało mi duzo czasu, uznałam więc, że pójdę do biblioteki. Wdrapuję się po takich zawijanych schodach na pierwszę piętro, bo tam jest pokój do studiowania w ciszy, a o ciszę mi chodziło. Totalną ciszę. Niestety, ludzie z mojego roku prowadzili żywiołową dyskusję na temat tego czy sól morska jest zdrowsza od zwykłej soli kuchennej i czy lepiej zastąpić ją pieprzem. Nawet moje niewinne spojrzenia w ich strone nie spowodowały, że się zamknęli. Ba, wręcz przeciwnie, gęby im się otwierały coraz szerzej i cześciej, Takie moje szczeście.
Skonczyłam o 16, dzięki Bogu i udałam się prosto do pracy, którą zaczęłam o 17 i skończyłam o 20. Stopy bolały mnie niemiłosiernie, kolega Ben dał mi jakąś magiczną mieszankę leków na ten ból stóp, i o dziwo, pomogła na jakaś godzinę po czym ból wrócił ze zdwojoną siłą.
Teraz siedzę w domu, obżarłam sie babeczkami karmelowymi mimo,że miałam nie jeśc słodyczy. Miały mi poprawić humor, a czuję się jeszcze gorzej. Zmęczona, z bolącymi stopami i do tego cała upaprana karmelem.
Nienawidzę wtorków.
/
(Chciałam dokończyć notkę w pociagu, ale się nie udało więc niestety zrobię to teraz, moja frustracja pewnie będzie mniejsza bo dzień się skończył i jutro nie muszę wstawać wcześnie rano.)
Wiecie jak to jest kiedy cały dzień spędzacie poza domem? Od 8 do 20/21. Swój kosmetyczny arsenał spakowałam w fioletową kosmetyczkę, wrzuciłam do torby, no wiadomo, że wrzuciłam i ruszyłam w drogę.
No i jak już pisałam wcześniej jadę sobie pociagiem, wpadłam na genialny pomysł żeby pomalować usta szminką w kolorze nude, sięgam po kosmetyczkę i co? Nie ma jej. Jednak jej nie wrzuciłam chociaż pewna jestem do teraz, że wrzucałam, musiała wyjść czy coś, przecież wiadomo, że kosmetyczki sobie chodzą gdzie chcą.
Tak się cieszyłam, że do szkoły dotrę sporo przed czasem, kupię sobie Redbulla, posiedzę w spokoju, no radocha! Dojechałam do stacji docelowej, teraz tylko autobus, który jedzie 5 minut no przecież nie dłużej, ale iść nie będę, bo mam zapelenie tych ścięgień w stopach.. No i patrzcie, autobus stoi, jakby na mnie czekał, dobiegam, wsiadam i czekam aż ruszy... I czekam, i inni dobiegają, i wciąż czekam, i wszyscy mnie pchają bardziej i bardziej, jakaś murzynka opiera się o moją rekę, która usilnie trzyma się drążka, bo zaraz się wywrócę pod naciskiem tego tłumu. I wciąż czekam. I widzę jak ludzie biegną, a kierowca w najlepsze trzyma sobie drzwi otwarte i czeka i czeka, jakby mu płaciłi za każdego dodatkowego pasażera. I nagle, po 15 minutach ruszamy! Nareszcie... Tylko po to żeby za 3 minuty zatrzymać się na kolejnym przystanku. Wiecie, w londyńskich autobusach zawsze podobało mi się to, że jak są załadowane to kierowca nie otwiera drzwi i koniec, wypuszcza pasażerów i jedzie sobie dalej. Dzisiaj jednak kierowca zrobił mi niezłego psikusa i jednakże drzwi otworzył, tłum ruszył w zaparte, już w ogóle nie mam jak się ruszyć, brak mi oddechu, ktoś się wczoraj nie wykapał, a znowu druga osoba chyba się najadła cebuli z kukurydzą na śniadanie. Ale zacisnęłam zeby i mówię sobie, jeszcze chwila i już będę na powietrzu...
Nareszcie, dojechałam, w około 25 min. 5 minut przed wykładem. Ledwo co zdążyłam iść siku, ale przynajmniej poszłam, mogło być gorzej.
Wykład trwał od 9 do 11, wynudziłam się za wszystkie czasy, o 11 przyszedł mój chłopak, poszlimy na lunch do centrum handlowego, w międzyczasie kłócąć się o to kto ma lepszych przyjaciół, kto jest gorszym kłamcą oraz kto bardziej nie lubi świadkowych Jehowy. Zjedliśmy burito, moje całe się rozpadło po talerzu i ledwo je wyzbierałam, mój chłopak się obraził, że jem jak świnia więc się przesiadłam do innego stolika pełna gniewu, oczywiście za mną przylazł, rozlał colę po stole i żeby już więcej wstydu nie robić zabraliśmy swoje manatki w postaci torby z moimi ciuchami do pracy i jego płaszcza który wazy z 20kilogramów.
O 14 musiałąm być spowrotem więc wciąż zostało mi duzo czasu, uznałam więc, że pójdę do biblioteki. Wdrapuję się po takich zawijanych schodach na pierwszę piętro, bo tam jest pokój do studiowania w ciszy, a o ciszę mi chodziło. Totalną ciszę. Niestety, ludzie z mojego roku prowadzili żywiołową dyskusję na temat tego czy sól morska jest zdrowsza od zwykłej soli kuchennej i czy lepiej zastąpić ją pieprzem. Nawet moje niewinne spojrzenia w ich strone nie spowodowały, że się zamknęli. Ba, wręcz przeciwnie, gęby im się otwierały coraz szerzej i cześciej, Takie moje szczeście.
Skonczyłam o 16, dzięki Bogu i udałam się prosto do pracy, którą zaczęłam o 17 i skończyłam o 20. Stopy bolały mnie niemiłosiernie, kolega Ben dał mi jakąś magiczną mieszankę leków na ten ból stóp, i o dziwo, pomogła na jakaś godzinę po czym ból wrócił ze zdwojoną siłą.
Teraz siedzę w domu, obżarłam sie babeczkami karmelowymi mimo,że miałam nie jeśc słodyczy. Miały mi poprawić humor, a czuję się jeszcze gorzej. Zmęczona, z bolącymi stopami i do tego cała upaprana karmelem.
Nienawidzę wtorków.
Kochana, taki miałaś dzień, że normalnie mam ochotę Cię pogłaskać po główce i przytulić :* Szybko mykaj lulu i oby środa była lepsza, obyś wstała prawą nogą!
OdpowiedzUsuńTo samo pomyślałam! Wirtualnie tulę i głaszczę :D
UsuńNie jest źle pamiętaj że zawsze mogło być gorzej głowa do góry:D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:)
myślałam, że poniedziałki są fatalne, ale Twój wtorek okazał się jeszcze gorszy...
OdpowiedzUsuńMoże kierowcą autobusu był Polak? :)
i nie ma to jak cisza w bibliotece, ech...
Kochana następny wtorek na pewno będzie lepszy ;* :)
Podziel się babeczką!
OdpowiedzUsuńoj biedaku ! sciskam cie wirtualnie !!
OdpowiedzUsuńNie lubię takich dni ;)
OdpowiedzUsuńOj, nie zazdroszczę takiego dnia. Czasem i ja tak miewam, że dosłownie nic nie układa się po mojej myśli, a wręcz przeciwnie. Przytulam :*
OdpowiedzUsuńNajchętniej to bym Cię teraz przytuliła, żebyś już się nie smuciła:) Wspólczuje takich dni, oby ich jak najmaniej. A najgorsze jest to, że masz na głowie paskudny dzien to jeszcze Ukochana osoba zamiast pomóc to tylko wkurza:(
OdpowiedzUsuńCzasem tak jest że pewnego dnia co byśmy nie robili to nic nam nie wychodzi, net grzebień się nam przeciwstawia ;)
OdpowiedzUsuńTen dzień zostanie Ci wynagrodzony podwójnie:) trzymam kciuki, żeby się nie powtarzał, pzdr
OdpowiedzUsuńU nas jest to samo w autobusach... A u mnie w ogóle z pętli nigdy nie wyjeżdża na czas :P
OdpowiedzUsuńRozchmurz się kochana :)))
:*:*:*
OdpowiedzUsuńNic się nie martw wtorek przeminął:)
zrobiłaś mi smaka na babeczki:)
Mi wczoraj umaniły się gofry czekoladowe. No stałam po pracy w kuchni i robiłam:)
Buźka:*
Czasami i takie dni się zdarzają , nie żebym chciała aby takie były ... też miałam wczoraj okropny dzień i wieczór przepłakany... co zrobić
OdpowiedzUsuńdziś nowy dzień, trzeba iść do przodu
ja kiedyś spieszyłam się na egzamin. Przyszłam równo o czasie i wredny typ moją koleżankę wpuścił, a mi już kazał wyjść- do dziś nienawidzę faceta!
OdpowiedzUsuńMój mąż zawsze mi mówi: nie martw się, jutro będzie gorzej- i jak sobie pomyślę, że jutro ma być gorzej, to cieszę się, że dziś jest lepiej...
współczuję , takie dni są najgorsze i też często pocieszam się słodyczami /niestety
OdpowiedzUsuńteż nienawidze wtorków...chociaż czasem też poniedziałków oraz środ, czy tak czwartków :D zależy od dnia w którym mam mega zły humor :/
OdpowiedzUsuńNie denerwuj się i nie smutaj :*
muszę przyznać że współczuje, cięzki dzień. Ale na pocieszenie powiem Ci że ja też miałam straszny dzień z tym że wstałam o 6 rano, o 8 zaczęłam zajęcia które trwały az do 20 bez żadnej praktycznie przerwy. Potem autobus nie przyjechał na czas, wyczekałam się i dopiero po 21 byłam w domu, tragedia
OdpowiedzUsuńojeju biedulko:( też nie lubiłam wtorków w szkole średniej bo miałam paskudną rachunkowość z paskudnym gościem..ale wiesz,wtorki też są fajne czasami( wiem ,bo urodziłam się we wtorek):P
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale ja się uśmiałam przy tym ;) takze miewam takie pechy. Jak się sypie od rana, to wiadomo, że będzie tak przez cay dzień. Ciekawe macie tematy do kłótni z chłopakiem. ;)
OdpowiedzUsuńP.S. W szkole na geografii uczono mnie, że w morzu zawiera się zwykła sól kuchenna, więc zastanawiam się czy to nie jest tylko jakiś chwyt marketingowy. Być może jest różnica pomiędzy tą, która jest wyparowana z wody, a tą z kopalni, nie wiem. Ale nie sądzę, aby była to tak znaczna różnica. :D
Chciałabym Ci współczuć, al tak dobrze to napisałaś, że szczerze się uśmiałam:) Też ostatnio "zgubiłam" kosmetyczkę":) Sytuacja z chłopakiem w restauracji po prostu mnie rozwaliła:D
OdpowiedzUsuńTeż nienawidzę wtorków, a zwłaszcza tego wczorajszego! Wstać musiałam już o 5:30, potem tłukłam się godzinę busem na uczelnię. Standardowo byłam grubo przed czasem, bo z mojej 'wsi' lepszego dojazdu nie ma. Dzień nie byłby taki zły, gdyby nie dwa dwugodzinne okienka, w tym jedno w oczekiwaniu na pasjonujący wykład z ochrony środowiska. Potem już tylko z powrotem na autobus i już o 20:00 byłam w domu. Cóż za piękny dzień!
OdpowiedzUsuńdobrze, że masz Nas:*
OdpowiedzUsuńBywają takie dni, że najlepiej byłoby nie wstawać z łóżka :). Ale głowa do góry - będzie lepiej :)
OdpowiedzUsuńWspółczuję Ci, ja miałam takie dziwne dni przed obroną magisterską, wszystko sprzeciwiało mi się jak na złość, tramwaje i autobusy nie jeździły, latałam pieszo po całym Wrocławiu, w poszukiwaniu fioletowej okładki, bo uczelnia innej nie uznawała. Ludzie patrzyli się na mnie dziwnie, gdy wchodziłam do wielu kser pytając o fioletowy grzbiet i uzyskując odpowiedzi odmowne ruszałam dalej.. W końcu ją uzyskałam i uciekł mi tramwaj, gnałam znowu pieszo. Po to by po dojściu do dziekanatu dowiedzieć się, że tego dnia był on wyjątkowo nie czynny. Miałam ochotę położyć się na jezdni, żeby mnie coś rozjechało..Próbowałam szczęścia w kolejnych dniach i ciągle działy się dziwne rzeczy. Na samą myśl o tym okresie mam nerwy.. :)
OdpowiedzUsuń